Mój samolot wylądował w Entebbe o 20.40. Na lotnisku odebrały mnie dwie kobiety: Faith i Julie oraz okrągły mężczyzna – kierowca samochodu. Po godzinie byliśmy w Kampali, w domu Faith. Zjedliśmy kolację, pożegnaliśmy Julie i kierowcę. Po czym gospodyni pokazała mi duże łóżko i powiedziała: – Tu będziesz spać. Razem ze mną i moją córką. Najwyraźniej widząc przerażenie na mojej twarzy dodała: U nas mało kto ma własne łóżko.

 

Tak zaczęła się moja przygoda w Ugandzie 🙂

 

Podróż to niesamowita okazja do nauki. Poznajesz nowe miejsca i ludzi, ale najwięcej uczysz się o sobie. Wyjazd na wolontariat daje Ci możliwość odkrycia jak wygląda prawdziwe życie w kraju, do którego jedziesz: o czym ludzie rozmawiają przy kolacji, jak gotują, jak mieszkają, co robią w wolnym czasie. To zupełnie inna podróż niż ta, gdy spędzasz czas w hotelach lub hostelach, zwiedzając największe atrakcje danego kraju. Inna, razem ze swoimi plusami i minusami.

 

Wyzwania wolontariatów

 

Bardzo dotkliwie konfrontujesz się z rzeczywistością

Wcześniej byłam w Afryce, zwiedzałam safari w Kenii, rozmawiałam dużo z przewodnikami podczas drogi na Kilimandżaro, odpoczywałam na Zanzibarze. Wydawało mi się, że wiem, jak wygląda ich życie. I „wydawało mi się” to bardzo dobre słowo. Na początek musiałam się skonfrontować ze swoimi wyobrażeniami. Podczas wyjazdów turystycznych podziwiasz atrakcje, piękne widoki. Tymczasem na wolontariacie masz szansę zobaczyć też coś innego: ludzi, którzy wstają o 5 rano po wodę do źródła, mimo, że mieszkają w 1,5 milionowym mieście; góry śmieci ukryte poza głównymi traktami, bo przecież za wywóz śmieci trzeba zapłacić, a mało kogo na to stać; lokalny kościół zbudowany z blachy; zaniedbane dzieciaki, które nie chodzą do szkoły; slumsy. Jeśli decydujesz się na mieszkanie razem z lokalną rodziną widzisz życie takie, jakie jest, a nie takie, które dobrze wygląda na folderze reklamowym. Musisz być na to przygotowany, bo czasem rzeczywistość potrafi przytłoczyć.

 

Jesteś cały czas poza swoją strefą komfortu

Przygotuj się na to, że będziesz robić rzeczy, które często frustrują Twoje potrzeby. Myślę, że dla osób z Europy największą różnicą jest dystans między ludźmi i zasady prywatności. Ludzie zaczepiają Cię na ulicy, ukradkiem Cię dotykają, muskają Twoje włosy. Dzieci od razu rzucają Ci się na szyję, chcą być jak najbliżej Ciebie. Prawie nigdy nie jesteś sam. Ciężko o Internet. Nie masz swojego pokoju, do którego pójdziesz, gdy się zmęczysz. Ja nie miałam nawet swojego łóżka 😉 Możesz sprawdzać, jak reagujesz w tak innych warunkach. Możesz się o sobie dużo nauczyć.

 

Co zyskujesz?

 

To co bezcenne: wzruszenia, śmiech, przyjaciół, niezapomniane wspomnienia.

 

Gdybym miała wskazać najważniejsze rzeczy, których nauczyła mnie Afryka, to wybrałabym dwie: że najważniejsze są relacje oraz że trzeba sobie pomagać.

 

W Ugandzie ludzie to podstawa: przyjaciele, rodzina, ludzie z wioski.

Któregoś dnia powiedziałam Faith, że trochę się martwię o mojego męża, bo siedzi sam w domu i pewnie tęskni. Faith z autentyczną troską zapytała: To nie może się ktoś do niego wprowadzić? W Afryce, jeżeli jesteś sam w domu dzwonisz do kogoś z rodziny, żeby na jakiś czas u Ciebie zamieszkał. Jesteś cały czas otoczony ludźmi. Dotrzymują Ci towarzystwa, podnoszą na duchu, w trudnych chwilach – po prostu są. Samotność to kara. W moim domu (dwie sypialnie plus salon z telewizorem, bez sofy) mieszkało 8 osób. W trakcie mojego pobytu przez prawie tydzień była też babcia, przez 4 dni inny wujek, część kolacji jadło z nami dwóch chłopaków pracujących w szkole, od czasu do czasu na noc zostawało jakieś dziecko.

 

To właśnie relacje są podstawą dobrego życia. To przyjaciółka, z którą mieszkasz będzie z Tobą, gdy Twój mąż znajdzie sobie drugą żonę. Kuzynka będzie Cię wspierać, gdy poronisz. To sąsiadka przygarnie Twoje dzieci. Śmierć jest w Afryce dużo bardziej obecna niż w Polsce. Złe warunki sanitarne, kiepskie szpitale, bezprawie. Wszystkie dziewczyny, które mieszkały w moim domu były sierotami. Faith ściągnęła je tutaj ze swojej wioski, bo może zagwarantować im spanie i jedzenie. W zamian gotują, sprzątają, zajmują się dziećmi. Pomagają sobie.

 

Samotność to także mniejsze szanse na przeżycie, bo trzeba wszystko robić samemu. Kto z tobą pójdzie po wodę? Kto ugotuje, gdy jesteś chory? Kto z Tobą pomaluje lub pomoże Ci przenieść rzeczy? Przecież nie stać cię, żeby za to zapłacić. Żona, która zostaje sama z czwórką małych dzieci nie przeżyłaby, gdyby nie inne kobiety. Wspólnie gotują, piorą, chodzą po wodę, wpierają się.

Faith przyjmowała opłaty za szkołę od ojców, którzy zostawili rodziny i oddawała te pieniądze opuszczonym żonom. Przynajmniej na jakiś czas – mówiła – aż się im ułoży.

Jej samej ledwo starczało na rachunki za szkołę, ale wiedziała, że tamte kobiety są teraz w gorszej sytuacji, więc pomagała, tyle ile mogła.

 

Faith też niedawno została sama w dwójką małych dzieci. Jej mąż znalazł sobie drugą żonę. To tutaj standard. Pytam, czy za nim tęskni. Faith patrzy na mnie i się uśmiecha. Mówi, że nie wie, czy lepiej jest jak mąż dzwoni, czy jak się nie odzywa. Dzięki Bogu przyjechałaś i poświęcasz tyle czasu dziewczynkom. Przynajmniej nie pytają mnie kiedy tata wróci. To było najgorsze – mówi.

 

Nie zmienisz całkiem ich życia. Ale możesz im dać dużo miłości.

 

W Polsce pewnie coraz rzadziej od relacji z innymi zależy nasze przetrwanie. Większość osób stać na to, żeby mieszkać we własnym mieszkaniu. Coraz rzadziej spotyka się trzypokoleniową rodzinę mieszkającą w jednym domu. Nie musimy zwoływać sąsiadów, żeby nam pomogli znosić rzeczy, bo wynajmiemy firmę od przewozów. Ba, często nawet nie znamy sąsiadów, wiec w sumie nie wiadomo, kogo poprosić 😉 Badania pokazują, że wraz ze wzrostem zamożności społeczeństwo robi się coraz bardziej zatomizowane. Ja sama dużo pracuję i czasem po prostu nie mam czasu i siły na zadbanie o relacje.

Doceniam to, że mam w domu przestrzeń, ciszę i spokój. Bardzo też lubię spędzać czas sama ze sobą i wiem, że tego też potrzebuję.

Jednak, gdy każdego wieczoru obserwowałam moje domowe kobiety i dzieciaki jedzące na podłodze ryż z fasolą, gadające i śmiejące się do rozpuku zaczęłam się zastanawiać, czy czasem nie przegięliśmy z tym indywidualizmem. Jedno, co wiem, to że warto inwestować w relacje. Od tego, jakie mamy relacje zależy to, czy czujemy się akceptowani, kochani, czy czujemy się częścią wspólnoty, czy ktoś nam pomoże w trudnej sytuacji. Od relacji zależy jakość naszego życia.

 

Jestem bardzo ciekawa, co Wy o tym myślicie. Proszę, dajcie znać w komentarzach.